poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Brukselska rozkosz, czyli czekolada made in Belgium


Spacerując ulicami Brukseli nie można oprzeć się wrażeniu, że wszystko tutaj zachęca do jedzenia. Zapach świeżo wypieczonych gofrów przewija się przez wąskie alejki i wzmaga apetyt nawet u kogoś, kto przed chwilą skończył pochłaniać wielką paczkę frytek i popił ją piwem. Okazuje się jednak, że kulinarnym, a właściwie cukierniczym symbolem Belgii jest coś jeszcze. Chodzi oczywiście o czekoladę. Mówi się nawet, że Bruksela to najbardziej czekoladowa stolica świat, a statystyczny Belg zjada ok. 8 kg (!) czekolady rocznie.
Miasto zalewają sklepy, które z wystaw kuszą ręcznie robionymi pralinami i czekoladowymi cukierkami o przeróżnych kształtach i smakach. Nie da się nie zatrzymać, popatrzeć na te cuda, a następnie... wejść do środka. Tutaj spotyka nas miła niespodzianka - sympatyczna pani podchodzi i namawia do poczęstowania się przepyszną czekoladką, tłumacząc jednocześnie co to za rodzaj czekolady, z jakimi jest dodatkami i gdzie można ich znaleźć więcej. Dla miłośników czekolady to prawdziwy raj na ziemi. Są tu czekoladki z nadzieniem karmelowym, marcepanowym, kawowym, owocowym, likierowym, orzechowym, z dodatkiem imbiru czy guarany. Mają kształt tradycyjny lub całkiem wymyślny (jako lizaki, zwierzaki, Smurfy czy Manneken Pis). Można też dostać czekoladowe specjały, wzmagające popęd seksualny oraz będące mocniejszym i bardziej skutecznym afrodyzjakiem niż zwykła pralinka. Słyszałam nawet, że organizowane są specjalne wycieczki, w czasie których odwiedza się sklepy, pijalnie czekolady i fabryki słodkości. Wokół samego Grand Place jest kilka tego typu lokali, m.in. Neuhaus, Leonidas, Wittamer czy Godiva. W mieście znajduje się też Musee du Cacao et du Chocolat, w którym można poznać historię kakao i rozwoju przemysłu cukierniczego w Belgii. Faktem jest bowiem, że tutaj niemal każde miasto szczyci się własnymi recepturami i przepisami na czekoladowe specjały.

Jak to możliwe, skoro drzewa kakaowe rosną tylko w tropikalnym klimacie? To bardzo proste. Wszystko dzięki hiszpańskim konkwistadorom. Hernán Cortés przywiózł w 1528 r. ziarna kakaowca do Europy, co sprawiło, że czekoladowym sukcesem mogą szczycić się teraz Belgowie, Szwajcarzy (wynaleźli czekoladę w tabliczkach) oraz Holendrzy (Caspar van Houten nauczył się oddzielać masło kakaowe od kawałków ziaren). W drugiej połowie XVIII wieku belgijski król Leopold II skupiał się na kolonizowaniu Afryki, a przy okazji zagarnął plantacje kakaowca w Kongu. Belgia miała więc stały dostęp do ziaren, producenci czekolady nie musieli też martwić się tym, że zbraknie masy kakaowej. Dopiero jednak na początku XX w. doszło do przełomu. Jeden z belgijskich aptekarzy postanowił pokrywać lekarstwa czekoladową otoczką, aby lepiej smakowały. Kilkanaście lat później jego wnuk, Jean Neuhaus postanowił zamknąć w czekoladzie nie tabletki, ale słodkie kremy. Tak powstały uwielbiane przez miliony ludzi na całym świecie praliny. Żona Neuhausa wymyśliła do tego ballotin, czyli pudełko, w którym elegancko pakuje są praliny. Do dzisiaj najlepszym prezentem przywiezionym z Belgii jest właśnie opakowanie czekoladek, zawierających w sobie ponad 70 procent kakao. Jeśli jednak na dworze jest skwar, który ma utrzymywać się przez kolejne dni, my mamy przed sobą do pokonania jeszcze jakieś 1500 km środkami transportu naziemnego, a nie posiadamy przenośnej chłodziarki, dobrze jest wykorzystać ten czas spędzony w Belgii i jeść te pyszności zawsze, kiedy przyjdzie na to ochota. To prawdziwa rozkosz!


























































































4 komentarze:

  1. Smaczne zdjęcia :-)
    pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po obejrzeniu kolekcji czuję sie jak przed świętami.
    Ale jak oni mogą zjadać 8kilosów czeko rocznie???????

    OdpowiedzUsuń
  3. Byłem tam raz, cukiernie są ładne zza szyby, ale jak zobaczyłem ceny to mi kopara opadła. A w jednej z dzielnic Brukseli (której nazwy nie pamiętam) są czekoladki Pierre Marcolini... te to dopiero są drogie!!!

    OdpowiedzUsuń